Krótka lekcja ekonomii, czyli dlaczego nie opłaca się jeździć po 2 zł / km

Tekst nadesłany przez naszego czytelnika.

Taksówkarzem jestem od 2015 roku.

W 2017 roku kupiłem z przeznaczeniem na taksówkę fabrycznie nowy samochód. Auto od samego początku przeznaczone jest wyłącznie do celów zarobkowych. Po zakupie niektórzy koledzy śmiali się trochę, bo przecież dziesięciolatek zrobi te same pieniądze. Od początku uważałem inaczej. Nowe auto pozwoliło na zdobycie stałych klientów, których posiadając samochód starszy bym nie zdobył.
Na początku moje stawki wynosiły 10 zł na start i 3 zł za kilometr na I taryfie. Później, po wejściu w życie uchwały o stawkach maksymalnych, musiałem obniżyć stawkę początkową do 9 zł.

Nawiązane współprace pozwoliły mi bezstresowo przejść przez okres pandemii. Kiedy koledzy, którzy się śmiali ze mnie trzy lata wcześniej, po kolei zamykali działalności, ja pracowałem normalnie i zdobywałem nowych klientów. Obecnie (2022 rok) pracuję średnio po 5 godzin dziennie a moje obroty w sezonie rzadko spadają poniżej 20.000 zł / m-c a zysk netto poniżej 8.000 zł. Poza sezonem te kwoty są niższe o ok. 40%. Wcześniej te kwoty były niższe. W 2020 roku kupiłem drugie auto dla siebie i je uzbroiłem, tak na wszelki wypadek, na zapas.

Głosem wyobraźni już słyszę komentarze: Przecież w starszym aucie koszty miałbyś mniejsze. Nie do końca się z tym zgadzam. Auto używane też trzeba kupić, też trzeba serwisować. Załóżmy, że kupiłbym wtedy dziesięcioletni samochód segmentu C (Astra, Octavia, Focus…). 5 lat temu musiałbym za niego zapłacić 30.000 zł, serwisy bieżące wyszłyby podobnie, co przy moim aucie, jednak jestem przekonany, że napraw byłoby sporo więcej. Po 5 latach łączne koszty zakupu i utrzymania auta nowego i dziesięcioletniego są podobne. No, chyba że ktoś oszczędza na czym się da i olej wymienia co 40.000 km a gdy coś się zepsuje, to auto oddaje do druciarza a nie mechanika. I najważniejsza kwestia, którą już poruszyłem: ze starszym samochodem nie miałbym tylu klientów, ilu mam i musiałbym częściej stawać na słupie, zamiast spokojnie czekać na maila lub telefon. Obroty i zyski byłyby przypuszczalnie niższe.

A teraz trochę matematyki:

  • Zakup auta wraz ze wszystkimi kosztami (leasing, ubezpieczenie, serwisy) wyniósł mnie 180.000 zł brutto (3000 zł / mc).
  • Paliwo miesięcznie (średnio) kosztuje mnie ok. 2500 zł.
  • ZUS i podatki (średnio) 2000 zł
  • inne koszty miesięczne około 1000 zł.
  • Razem: ok. 9500 zł / mc.

Moje koszty w ciągu 5 lat to łącznie ok. 570.000 zł

Samochodem w ciągu 5 lat przejechałem 320.000 km. Jeżdżąc na wszystkich taryfach i po cenach umownych średnia cena za kilometr przejechany z pasażerem to 4,20 zł. Nie wszystkie kilometry przejechane przez samochód są kilometrami płatnymi. Zgodnie z raportami, przez 5 lat zrobiłem łącznie nieco ponad 820.000 zł obrotu bez żadnego wałku.

820.000 – 570.000 = 250.000 zł zysku netto w ciągu 59 miesięcy. Średnio mój zysk netto wyniósł więc około 4270 zł.

A jakby wyglądała sytuacja, gdybym moje stawki wynosiły 2,40 zł / km (średnia cena dla wszystkich korporacji (uwzględniająca rabaty) z Gdańska między 2017 a 2021 rokiem)

Obrót wyniósłby 656.000 zł. Koszty to nadal 570.000 zł. Łączny zysk wyniósłby 86.000 zł, czyli ok. 1460 zł / mc.

W przypadku jazdy po 2,00 zł za kilometr obrót wyniósłby 541.200 zł a zysku nie byłoby wcale. Byłbym 28.800 złotych pod kreską. Strata w ujęciu miesięcznym wyniosłaby ok. 490 zł.

Tydzień temu w moim samochodzie miała miejsce poważna awaria silnika, która prawdopodobnie zakończy się koniecznością jego wymiany. Koszt naprawy wyniesie między 20 a 30.000 złotych. Sporo, ale dzięki temu, że od początku jeździłem po stawkach, które zapewniły mi oszczędności, nie muszę się martwić, skąd wziąć te pieniądze. Co więcej, cały czas jestem w ruchu, ponieważ, jak pisałem wyżej, rok temu kupiłem auto na zapas, więc cały czas zarabiam.

A czy stać by mnie na to było, gdybym jeździł po 2 zł / km? Na pewno nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *